Sztandar Biblijny nr 120 – 1998 – str. 10

„Z WOŁANIEM WIELKIM I ZE ŁZAMI”

 Mateusz 26:36-50

      Ogród Getsemański nie był dzikim gajem ani ogólnie dostępnym ogrodem, lecz sadem oliwnym. Wydaje się, że nazwa wskazuje, iż na tym terenie znajdowała się prasa do odciągania oliwy z oliwek. Wydaje się oczywiste, że posiadłość ta była pod nadzorem któregoś z przyjaciół Jezusa i że On oraz uczniowie dobrze znali to miejsce, do którego udali się po spożyciu Pamiątkowej Wieczerzy. Ten teren, obecnie wskazywany jako ogród Getsemane, leży niecały kilometr od muru Jerozolimy i zawiera kilka niezwykle starych oliwek, a sam ogród jest pod opieką pewnych mnichów, którzy mieszkają w pobliżu.

      Gdy nasz Pan i Jego jedenastu uczniów stanęli u wejścia do ogrodu, czy sadu, Jezus pozostawił tam ośmiu z nich jako coś w rodzaju zewnętrznej straży, zabierając ze sobą trzech ulubionych -Piotra, Jakuba i Jana, trzech, którzy przy różnych okazjach byli podobnie wyróżniani, np. przy okazji wizyty u córki Jaira (Łuk. 8:51). Ci sami trzej uczniowie, którzy byli świadkami „wizji” na Górze Przemienienia (Mat. 17:1-9). Chociaż Jezus miłował wszystkich swoich uczniów, ci trzej byli Mu szczególnie drodzy, prawdopodobnie z powodu ich niezwykłej gorliwości i miłości do Niego. W tej sytuacji nawet oni, Jego szczególnie bliscy uczniowie, nie mogli w pełni ani Jemu współczuć, ani przemknąć ciężaru próby, jaki obarczał serce naszego Pana, dlatego pozostawił ich i odszedł dalej, aby pogrążyć się w modlitwie do Ojca.

      Wszystkie opisy tego wydarzenia wzięte jako całość, szczególnie w świetle oryginalnego tekstu greckiego, wskazują, że w tym czasie z wielką siłą ogarnęła naszego Pana pełna smutku samotność i ból. Będąc z uczniami, bez wątpienia dla ich dobra, starał się być pogodny i udzielić im niezbędnych lekcji, przygotowując ich na próby, które przyjdą na nich. Lecz teraz, po zrobieniu dla nich wszystkiego, co było w Jego mocy i udaniu się w samotności do Ojca, skoncentrował swoje myśli na sobie i swoim pokrewieństwie z Ojcem oraz na sprawach zewnętrznych, na publicznej hańbie procesu i skazaniu Go jako bluźniercy i buntownika, a także na pogardliwej parodii procesu i jeszcze dalej, na publicznej egzekucji między dwoma złoczyńcami. To wszystko, stając teraz wyraźne przed Jego umysłem, było wystarczającym powodem udręki, bólu, głębokiego przenikliwego smutku, jaki Go przygnębiał.

      Rozważając sprawę cierpień naszego Pana warto przy tej okazji pamiętać, że delikatność Jego doskonałego organizmu — nieskażonego, niesplamionego grzechem, niezdegradowanego, nieprzytępionego procesem umierania — była o wiele bardziej wrażliwa na ból i smutek owej chwili niż mogłaby być u kogokolwiek z upadłego rodzaju ludzkiego. W niesprzyjających warunkach, im ktoś ma doskonalsze odczucia i cechy, odczuwa tym większy ból. Prowodyr chuliganów mógłby nawet się szczycić faktem aresztowania i przejażdżki radiowozem, podczas gdy dla dystyngowanej osoby przeżycie takie byłoby straszne. Weźmy inną ilustrację: doskonale wykształcony muzyk, mając dobrze rozwinięty słuch, odczułby zakłócenie sprawiające jemu ból z powodu nieharmonijnej nuty, która mogłaby w ogóle nie być zauważona przez osobę o mniejszym muzycznym talencie. Możemy sobie nawet wyobrazić, że jeden z buntowniczych złoczyńców ukrzyżowanych obok naszego Pana mógłby szczycić się swą śmiercią jako triumfem, gdyby nad jego głową widniały takie słowa, jakie znalazły się nad głową naszego Pana: „To jest król żydowski”. Nam oczywiście jest trudno ocenić doskonałość, gdyż ani my sami, ani nikt, z kim mamy do czynienia nie jest doskonały, ale powtarzamy, że na pewno jest prawdą, iż doskonały organizm naszego Pana cierpiał o wiele bardziej niż w takich samych warunkach mógł cierpieć którykolwiek z Jego naśladowców.

      Był jednak jeszcze inny powód, i to główny, dla którego Jezus smucił się przy tej okazji do takiego stopnia, że Jego śmiertelna męka stała się bardzo dotkliwa, wywołując krwawy pot. Tym drugim powodem była świadomość własnego położenia w zależności od Boga i przymierza, pod którym składał swoją ofiarę. Aby wypełnić wolę Ojca, opuścił niebiańską chwałę, zniżył się nawet poniżej aniołów, aby przyjąć ludzką postać i naturę, żeby z łaski Bożej mógł odkupić Adama, a odkupując jego, odkupić rodzaj ludzki potępiony w nim. Nasz Pan miał przyjemność, tak, znajdował „rozkosz” w swym samoponiżeniu, jak to jest napisane: „Abym czynił wolę twoją, Boże mój! pragnę, albowiem zakon twój jest w pośrodku wnętrzności moich” (Ps. 40:9). To właśnie ten duch doprowadził naszego Pana do pełnego poświęcenia się na śmierć, gdy tylko ukończył trzydzieści lat i mógł właściwie przedstawić się jako nasza ofiara za grzech. Te same łaski, miłość i gorliwość, strzegły Go w wierności w czasie tych wszystkich lat Jego służby, umożliwiając Jemu traktować wszystkie życiowe doświadczenia i wszelkie sprzeciwiania się grzeszników jako lekkie cierpienia (Żyd. 12:3), zdawał sobie bowiem

poprzednia stronanastępna strona