Sztandar Biblijny nr 12 – 1985 – str. 57
ją smutku. Bez wątpienia, aniołowie już się tam znajdowali, gdy poprzednio przybyła na miejsce, lecz Maria ich nie zauważyła, ponieważ oni sami nie dążyli do „ukazania się”. Rzeczywiście, Pismo Święte zapewnia nas mówiąc: „Izali wszyscy nie są duchami usługującymi, którzy na posługę bywają posłani dla tych, którzy zbawienie odziedziczyć mają?” Jak również: „Zatacza obóz Anioł Pański około tych, którzy się go boją, i wyrywa ich” (Żyd. 1:14; Ps. 34:8).
Niewątpliwie aniołowie czuwali nie tylko nad ciałem naszego Pana, lecz również mieli na pieczy dobro pogrążonych w smutku Jego naśladowców. I wówczas, jak i w pozostałych przypadkach, kilku z nich ukazało się, ponieważ bez owego ukazania się nie byliby widoczni bez działania cudu. Pojawili się więc jako „młodzieńcy”, chociaż nie byli ludźmi, lecz aniołami. Nie byli cielesnymi, ale duchowymi istotami, które na pewien czas przybrały ziemskie ciała, by mogły wypełnić konieczną służbę. Ewangelia Łuk. 24:4 wspomina, iż ci sami aniołowie, którzy ukazali się jako mężowie, odziani byli w świetliste szaty, tak iż nie uważano ich za ludzi, lecz natychmiast uznano za wysłańców niebiańskich. Przeciwnie, nasz zmartwychwstały Pan jako „duch ożywiający”, gdy ukazywał się w podobny sposób, aby zbliżyć się do Swych naśladowców nie pojawiał się im w świetlistych szatach, lecz w zwykłym ubraniu, przystosowanym do okoliczności, by stworzyć sobie lepszą sposobność udzielania takich instrukcji, jakich Jego naśladowcy potrzebowali.
Słowa skierowane przez aniołów do Marii były tak dobrane, aby przyniosły jej ukojenie w smutku, bowiem sami aniołowie smutku nie okazywali, a postawione przez nich pytanie sugerowało, iż ona również nie miała żadnych podstaw, aby go odczuwać. W tym momencie coś musiało przykuć uwagę Marii, a kiedy się obróciła ujrzała obok siebie jeszcze jedną postać odzianą w zwykłe szaty, którą wzięła za ogrodnika, sługę Józefa z Arymatei, właściciela ogrodu. Zdała sobie sprawę, że sama znalazła się na prywatnym gruncie. Przypuszczając, że ciało naszego Pana nie miało spoczywać nadal w grobie bogacza, zapytała dokąd Pan został zabrany, pragnęła bowiem podjąć odpowiednie kroki, w celu zatroszczenia się o ponowne pogrzebanie.
Wtedy Jezus (On to bowiem „ukazał się” właśnie pod postacią ogrodnika) wymówił jej imię: „Mario”. Natychmiast rozpoznała ów głos i zawołała: „Mistrzu, Nauczycielu!”. Prawdopodobnie upadła Mu do nóg, obejmując je jak gdyby się obawiała, że może nie mieć już nigdy owej sposobności ponownego dotknięcia Jego błogosławionej osoby. Skierowane do niej słowa naszego Pana „Nie dotykaj się mnie … ale idź do braci moich” powinny być przetłumaczone bardziej poprawnie i brzmieć „Nie obejmuj mnie” itd. — jeszcze nie wstąpiłem do mego Ojca, pozostanę tu jeszcze przez jakiś czas zanim wstąpię do nieba, lecz twoja wielka szansa uchwycenia się mnie i ufania mi
kol. 2
nastąpi wtedy, gdy przedstawię się Ojcu a On przyjmie wielkie zadośćuczynienie za grzechy, jakiego właśnie dokonałem na Kalwarii.
Dotknięcie Marii nie mogło uczynić żadnej krzywdy naszemu Panu ani jej samej, bowiem w niedługim czasie potem inni również Go dotykali, jak to potwierdza opis (Mat. 28:9), lecz nasz Pan chciał odwrócić umysł Marii od zwykłego trzymania się w sensie cielesnym i skierować jej myśli na wyższy poziom zbliżenia i zażyłości serca oraz ducha, które stały się w owej chwili możliwe i to nie tylko w przypadku jej samej, lecz również wszystkich Jego naśladowców, nie tylko w owym czasie, ale od tamtej chwili już zawsze. W sposób duchowy lud Pański może otrzymać napomnienie, by nie tylko „patrzył na Jezusa” jako Autora i Dokończyciela naszej wiary, lecz również „chwytał się Jezusa” i przez wiarę swoje ręce złożył w rękę Jezusa, tak aby Ten mógł nas prowadzić podczas całej naszej pielgrzymskiej podróży po wąskiej ścieżce, aż zostaniemy doprowadzeni przez Niego do Jego Królestwa.
Nasz Pan zlecił coś Marii, dał jej do wykonania pewne zadanie. Podobnie dzieje się ze wszystkimi, którzy miłują Pana, szukają i znajdują Go. Nie mają oni jednak cieszyć się z tego samolubnie, lecz otrzymują misję poselstwa w Jego służbie na rzecz braci. Wydaje się, że jest to prawdziwe obecnie i w każdym innym czasie. Jeszcze gwoli przypomnienia, oto drugi przypadek, kiedy nasz Pan w ogóle zwrócił się do Swych uczniów nazywając ich „braćmi”, mając na myśli wszystko to, co to słowo przywodzi na myśl o społeczności i byciu dziećmi jednego Ojca (Mat. 12:48—50; Jan 20:17). Dlatego podkreślił zachodzący tu związek, mówiąc o Ojcu jako o Swoim Ojcu i ich Ojcu, Swoim i ich Bogu. Jakże blisko stawia to naszego Pana przy nas w duchowej więzi i pokrewieństwie z Nim, nie przez sprowadzenie Go na ziemię, ale poprzez uświadomienie sobie jak bardzo został wywyższony, ponad aniołów, zwierzchności i moce oraz ,,wszelkie imię, które się mianuje” (Efez. 1:21). To podnosi nas a przez wiarę umożliwia uznanie samych siebie w taki sposób, w jaki Pan uznaje nas, to znaczy jako „braci”, prospektywnych dziedziców Królestwa, w którym On będzie naszym Starszym Bratem, a dzięki Jego łasce i pomocy ,,hojnie nam będzie dane wejście do wiecznego królestwa Pana” (2Piotra 1:11).
Maria odeszła ze swym radosnym poselstwem i niewątpliwie była o wiele bardziej szczęśliwa mogąc je przekazać niż gdyby jej pozwolono pozostać i trzymać się Pana, ciesząc się z posiadanej nowiny nieco samolubnie. Fakt, że znalazła swego Pana żywym, mimo iż przypuszczała, że On już nie żyje, znaczył dla Marii radość przekraczającą zdolność pojmowania ludzkiego. Równie łatwo możemy przypuszczać na podstawie naszych własnych przeżyć w takich sprawach, że za każdym razem, gdy Maria dzieliła się z innymi ową dobrą nowiną wlewając radość w serca swych słuchaczy, jej również sprawiało to coraz większą radość.