Sztandar Biblijny nr 81 – 1994 – str. 84

dziwnego, że doskonałe ludzkie serce uginało się pod ciężarem takich myśli i że agonia uczuć spowodowała wielkie krople krwawego potu! Lecz czy On poddał się zniechęceniu i zaprzestał walki wtedy, gdy znajdował się w decydującej próbie? Nie! Przedstawił te ludzkie obawy Niebiańskiemu Ojcu, temu, „który mógł go zachować od śmierci”, by w ten sposób Boska łaska mogła wzmocnić ludzką wolę w parciu do przodu i zakończeniu ofiary w sposób możliwy do przyjęcia przez Boga, by jak baranek dobrowolnie poddać się prowadzącemu go na zabicie i jak owca oniemieć przed tymi, którzy ją strzygą, i nie otworzyć ust swoich w samoobronie (Izaj. 53:7).

      Lęk naszego Pana nie był grzesznym lękiem. Była to bojaźń, jaką i my powinniśmy mieć, my, którzy usiłujemy kroczyć Jego śladami, abyśmy nie stracili z pola widzenia cennych obietnic zagwarantowanych nam na jednoznacznych i niezmiennych warunkach (Żyd. 4:1). Był to lęk zrodzony nie z wątpienia w zdolność i gotowość Ojca spełnienia wszystkich obietnic, lecz z wiedzy o sprawiedliwych zasadach, które w każdym przypadku muszą kierować postępowaniem Ojca, z bojaźni przed niezmiennym prawem, które słusznie uzależniało nagrodę wiecznego życia i chwałę od wypełnienia przez Niego przymierza ofiary lub wiecznej śmierci w przypadku niepowodzenia. W tym samym czasie zaczął zdawać sobie sprawę, że chociaż był doskonały jako ludzka istota, to bez wsparcia Boskiej łaski Jego serce i ciało upadnie. Psalmista wyraził ten lęk Pana oraz źródło, z którego nadeszła pomoc, mówiąc: „Choć ciało moje, i serce moje ustanie, jednak Bóg jest skałą serca mego, i działem moim na wieki” (Ps. 73:26). Był to synowski lęk, zupełnie zgodny z Jego stosunkiem do Boga jako uznanego Syna.

      Cieszymy się, że Jezus nie był zimny i stoicki, lecz pełen ciepłych, miłujących, czułych uczuć i wrażliwości; w wyniku tego my możemy zdać sobie sprawę z Jego zdolności pełnej sympatii dla tych najbardziej tkliwych, najbardziej delikatnych, najbardziej subtelnych, najbardziej wrażliwych. Na pewno dotkliwie odczuwał warunki, w jakich dobrowolnie się znalazł, kładąc za nas swoje życie, ponieważ im bardziej doskonały jest organizm, tym bardziej wrażliwe są uczucia; im większa zdolność do radości, tym większa zdolność do smutku. Jako absolutnie doskonały, nasz Pan musiał być bez porównania daleko bardziej wrażliwy na oddziaływanie bólu niż inni.

      Wiedział, że ma doskonałe życie, nie stracone, i zdawał sobie sprawę z tego, że niebawem się z nim rozstanie. Pozostali z rodziny ludzkiej posiadają jedynie utracone i potępione istnienie, i wiedzą, że kiedyś będą musieli się z nim rozstać. Dlatego zupełnie czymś innym było złożenie życia przez któregokolwiek z Jego naśladowców. Jeśli założymy, że 100% reprezentuje doskonałe życie, nasz Pan miał do oddania 100%, podczas gdy my – z powodu przestępstw, grzechu i potępienia martwi aż w 99% – w najlepszym wypadku mamy jedynie jedną setną część do oddania. Zimna, stoicka obojętność na utratę życia, oparta na wiedzy, iż w najlepszym wypadku może ono trwać jedynie kilka chwil dłużej, byłaby zupełnie czymś innym od pewnej świadomości, jaką posiadał nasz Pan na temat doświadczeń przeżywanych wraz z Ojcem „pierwej niżeli świat był”, oraz świadomości, że życie, jakie miał niebawem oddać, nie zostało utracone przez grzech, lecz było Jego własną, dobrowolną ofiarą.

      Niewątpliwie, ta myśl o utracie życia była ważnym czynnikiem smutku naszego Pana, „Który za dni ciała swego modlitwy i uniżone prośby do tego, który go mógł zachować od śmierci, z wołaniem wielkim i ze łzami ofiarował, i wysłuchany jest dla [ze względu na] uczciwości” śmierci. Ta myśl łączyła się z inną -czy doskonale wypełnił wolę Ojca? Czy mógł spodziewać się i otrzymać obiecaną nagrodę – zmartwychwstanie z umarłych?

      Gdyby w jakimkolwiek szczególe nie odpowiadał poziomowi doskonałości, Jego śmierć oznaczałaby unicestwienie; chociaż wszyscy ludzie obawiają się unicestwienia, nikt nie może zrozumieć całej głębi i siły jego znaczenia tak, jak Ten, który nie tylko miał doskonałe życie, lecz także wspomnienia poprzedniej chwały u Ojca zanim powstał świat. Dla Niego sama myśl unicestwienia równała się udręce, utrapieniu duszy. Wydaje się, że ta myśl nigdy wcześniej nie nasunęła się naszemu Panu z taką siłą. Dlatego tak bardzo ciążyła na Nim aż do śmierci, jako niezmierny smutek. Ujrzał siebie mającego cierpieć według Zakonu jako złoczyńca, co naturalnie wzbudziło pytanie, czy był całkowicie bez winy i czy Niebiański Sędzia całkowicie Go uniewinni, choć tak wielu skłonnych było Go potępić?

      Po modlitwie udał się do trzech swoich uczniów, lecz oni spali. Łagodnie ich skarcił, pytając: „Takeście nie mogli przez jedną godziną czuć ze mną? Czujcie, a módlcie się, abyście nie weszli w pokuszenie”. Po czym nasz Pan odszedł i modlił się tymi samymi słowami; potem znowu po raz trzeci podobnie się modlił. Ta sprawa ważyła się w Jego sercu. Czy mógł teraz polegać na własnej ocenie, że po wysiłkach pełnienia woli Ojca, po zakończeniu swego biegu uczynił wszystko w sposób możliwy do przyjęcia? Czy mógł mieć zupełne zapewnienie wiary, że Bóg Go wybawi ze śmierci przez zmartwychwstanie?

      Jego modlitwy i błagania z wielkim płaczem i łzami zanoszone do Ojca nie były daremne. Został wysłuchany . . . dla uczciwości”. Choć słowa były nieliczne (ponieważ żadne słowa nie mogły wyrazić uczuć Jego duszy), Jego doświadczany duch przez cały czas wstawiał się za Nim „wzdychaniem niewymownym” (Rzym. 8:26). W odpowiedzi na Jego prośby został wysłany niebiański posłannik, aby Go pocieszyć, usłużyć Mu, zapewnić Go o stałej Boskiej łasce i wzmocnić Go (Łuk. 22:43). Nie wiemy, jaką wiadomość przyniósł anioł, lecz rozumiemy, iż było to posłannictwo pokoju, zapewnienie, że postępowanie Pana nie tylko miało uznanie Ojca, lecz że On zostanie wyprowadzony ze stanu śmierci przez zmartwychwstanie. W ten sposób była Jemu dana nowa odwaga, siła umysłu i uspokojenie nerwowe, aby aż do śmierci mógł znieść wszystko, co Go czekało.

      Z tym wsparciem Boskiej łaski od tego momentu nasz drogi Pan szedł do przodu z nieustraszoną odwagą, by do końca doprowadzić dzieło, jakie Jemu dano